Runda jesienna sezonu 2025/2026: Arka Gdynia
Sezon 2025/2026 miał być dla Arki Gdynia wielkim powrotem do elity w dobrym stylu. Po długich latach spędzonych na zapleczu Żółto-Niebiescy przystępowali do rozgrywek PKO BP Ekstraklasy z nadzieją na stabilizację i uniknięcie nerwowej walki o utrzymanie do ostatniej kolejki. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna i pełna rozczarowań. Runda jesienna przy ulicy Olimpijskiej była prawdziwym rollercoasterem emocji – od euforii po spektakularnych zwycięstwach w letnich sparingach, przez derbową traumę w Gdańsku, aż po upokarzające klęski z ligowymi potentatami. Arka zimuje tuż nad strefą spadkową, a margines błędu został wyczerpany do cna. Jak należy ocenić rundę jesienną w wykonaniu klubu?
Złudne lato: sparingi, które uśpiły czujność
Aby zrozumieć skalę rozczarowania jesienią, należy cofnąć się do okresu przygotowawczego. Lato w Gdyni było gorące nie tylko ze względu na temperaturę, ale i na nadzieje rozbudzone przez wyniki meczów kontrolnych. Zespół, budowany z myślą o walce w Ekstraklasie, w sparingach prezentował się nadzwyczaj solidnie, co – jak się później okazało – mogło nieco zafałszować obraz rzeczywistej siły kadry i uśpić czujność sztabu szkoleniowego.
Cykl sparingowy rozpoczął się 21 czerwca od zimnego prysznica w starciu z pierwszoligowym GKS-em Tychy. Porażka 0:2 została jednak szybko zbagatelizowana jako efekt ciężkich treningów fizycznych typowych dla tego etapu przygotowań. Tydzień później Arka zagrała z kolei koncertowo, rozbijając Miedź Legnica aż 5:0. Ten wynik, osiągnięty przeciwko solidnemu pierwszoligowcowi, dał sygnał, że ofensywa gdynian ma ogromny potencjał, a nowi zawodnicy szybko łapią schematy taktyczne trenera Szwargi.

Początek lipca przyniósł kolejne pozytywy, które pompowały balonik oczekiwań. 2 lipca Arka towarzysko ograła Pogoń Szczecin 2:0. Pokonanie czołowej drużyny Ekstraklasy bez straty gola uznano za doskonały prognostyk – wydawało się, że defensywa jest szczelna, a kontrataki zabójcze. Trzy dni później miało miejsce kolejne pewne zwycięstwo – 2:0 nad Chojniczanką Chojnice. Arkowcy potwierdzili, że z niżej notowanymi rywalami radzą sobie bez problemów, kontrolując przebieg gry. Ostatni szlif przed ligą miał miejsce 12 lipca, kiedy to gdynianie ulegli 1:2 Hapoelowi Jerusalem. Mimo porażki, nastroje w Gdyni były bojowe. Kibice wierzyli, że zespół jest gotowy na podbój elity. Nikt nie spodziewał się, że ligowa rzeczywistość tak drastycznie zweryfikuje te letnie „sukcesy”.
Transferowa rewolucja: głośne nazwiska, ciche pożegnania
Kluczem do zrozumienia problemów Arki w tej rundzie jest analiza letniego okienka transferowego. Włodarze klubu zdecydowali się na spore wietrzenie szatni, pozbywając się zawodników, którzy nie gwarantowali jakości na poziomie Ekstraklasy, ale też tracąc pewną stabilizację.

Z klubu odeszła spora grupa piłkarzy, a klub nie zarobił na transferach wychodzących ani złotówki. Barwy zmienili: Zvonimir Petrović (Miedź Legnica), Michał Borecki (Znicz Pruszków), Oleksandr Azatskyi (Polonia Bytom), Martin Dobrotka (Pohornie), Kacper Skóra (Zagłębie Sosnowiec) oraz Marcel Szymański (Broń Radom). Końca dobiegły także wypożyczenia Jordana Majchrzaka i Huberta Turskiego. Sama Arka także wypożyczyła kilku swoich młodych zawodników.
Kluczowe miały być transfery do klubu, a wśród nich nazwiska, które na papierze wyglądały imponująco. Patryk Szysz wrócił do Polski z tureckiego Basaksehiru. To skrzydłowy, który w przeszłości był gwiazdą Zagłębia Lubin, a w Gdyni miał gwarantować liczby. Nazariy Rusyn został wypożyczony z angielskiego Sunderlandu. Ukrainiec miał być gwiazdą ligi, zawodnikiem robiącym różnicę szybkością i techniką.
Za bliżej nieokreśloną kwotę sprowadzono młodego Oskara Kubiaka (Wda Świecie), a pozostałych piłkarzy sprowadzono bez kwoty odstępnego. Skład uzupełnili: Eduardo David Espiau Hernandez (Burgos CF), Luis Perea Hernandez (Racing Club Ferrol), Sebastian Kerk (Widzew Łódź), Dominick Zator (Korona Kielce), Diego Percan (FC Barcelona Atlètic) i Dawid Abramowicz (Puszcza Niepołomice). Z wolnego transferu zakontraktowano także Kacpra Krzepisza oraz Auréliena Nguiambę.
Falstart beniaminka: zderzenie ze ścianą już na starcie
Terminarz na start Ekstraklasy nie rozpieszczał, ale dawał też teoretyczne szanse na punkty. Inauguracyjne spotkanie przyniosło jednak rozczarowanie, które ustawiło narrację na kolejne tygodnie. Wyjazdowy mecz z Motorem Lublin zakończył się porażką 0:1. Arka wyglądała na zespół sparaliżowany stawką, nieumiejący narzucić swojego stylu gry. Podczas 2. kolejki w Gdyni zagościł Radomiak Radom, co zakończyło się podziałem punktów po wyniku 1:1. Z jednej strony pierwszy punkt w elicie, z drugiej – niedosyt, bo mecze u siebie miały być mocnym punktem Gdyni.

Prawdziwym testem defensywy był wyjazd na Łazienkowską na początku sierpnia. Arka sprawiła tam niemałą sensację, remisując 0:0 z Legią Warszawa. Ten wynik, wywalczony głęboką defensywą i „autobusem” we własnym polu karnym, dał nadzieję, że zespół Szwargi potrafi grać pragmatycznie i skutecznie bronić dostępu do bramki przeciwko najsilniejszym.
Pierwszy komplet punktów udało się wywalczyć w 4. kolejce Ekstraklasy. Arka pokonała u siebie Pogoń Szczecin 2:1, potwierdzając, że sparingowe zwycięstwo nad Portowcami nie było przypadkiem. To był moment, w którym wydawało się, że zespół wchodzi na właściwe tory, a trener znalazł optymalne ustawienie. Niestety, stabilizacja formy w przypadku beniaminka okazała się mitem. Tydzień późnie nastąpiła katastrofa. Wyjazd do Katowic zakończył się klęską 1:4. Arka została wypunktowana przez GKS, który obnażył wszystkie braki defensywne gdynian – brak komunikacji, błędy w kryciu i nieporadność przy stałych fragmentach gry.
Porażka w derbach bolała podwójnie
Najważniejszym dniem w kalendarzu każdego kibica Arki była data 24 sierpnia. Wówczas to Żółto-Niebiescy udali się na teren odwiecznego rywala – Lechii Gdańsk. Był to mecz o podwójnym ciężarze gatunkowym. Lechia przystępowała do niego jako „czerwona latarnia” ligi, zespół w kryzysie, z najgorszą defensywą w lidze, która w pierwszych pięciu meczach straciła aż 17 bramek. Dla Arki była to idealna okazja, by nie tylko wygrać prestiżowy pojedynek, ale też zepchnąć lokalnego rywala w jeszcze większą otchłań. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna.
Przez 85 minut Arka realizowała plan minimum – neutralizowała ataki Lechii, nie pozwalając jej na rozwinięcie skrzydeł. Mecz był brzydki, rwany, pełen walki w środku pola. Jednak w Ekstraklasie o wyniku decydują detale i jakość indywidualna. Tę jakość pokazał wprowadzony z ławki w Lechii Dawid Kurminowski. Napastnik, za którego gdańszczanie zapłacili 500 tys. euro, potrzebował zaledwie kwadransa na boisku, by znaleźć lukę w defensywie Arki i zadać decydujący cios.
Porażka 0:1 była bolesna z kilku powodów. To właśnie na Gdynianach Lechia zdobyła swój pierwszy komplet punktów w sezonie, co pozwoliło im wyzerować ujemny bilans punktowy. Arka podała rywalowi rękę w momencie, gdy ten tonął. Do tego ofensywna bezradność. Fakt, że Arkowcy nie potrafili strzelić gola najgorszej defensywie ligi, która dawała sobie wbijać bramki seryjnie (m.in. 2:6 z Zagłębiem), był miażdżącą recenzją dla formacji ofensywnej.
Wrześniowa stagnacja i pucharowy oddech
Po derbowym ciosie zespół musiał się podnieść. Reakcja była pozytywna, choć krótkotrwała. 29 sierpnia, w meczu „o życie” i spokój w gabinetach, Arka wyszarpała u siebie zwycięstwo 1:0 z Wisłą Płock. Styl nie porywał, ale liczyły się trzy punkty. Radość nie trwała jednak długo. Po przerwie reprezentacyjnej gdynianie pojechali do Łodzi. Mecz z Widzewem był jednostronnym widowiskiem – porażka 0:2 była najniższym wymiarem kary. Arka była tłem dla gospodarzy, nie potrafiąc stworzyć zagrożenia pod bramką rywala.

Kolejne spotkanie ligowe to nudne 0:0 z Koroną Kielce na własnym stadionie. Arka miała ogromny problem z atakiem pozycyjnym. Widać było brak kreatywności w środku pola i schematyczność, którą rywale łatwo odczytywali. Chwilę oddechu dały rozgrywki Pucharu Polski. Co prawda dopiero w dogrywce, ale Arka zrewanżowała się Motorowi Lublin, wygrywając 1:0 i awansując do kolejnej rundy. Był to jednak sukces okupiony dużym wysiłkiem fizycznym, co miało swoje konsekwencje w lidze.
Wrzesień zakończył się w fatalnym stylu. Arka pojechała do Lubina i została zdemolowana przez Zagłębie aż 0:4. To był sygnał alarmowy, że defensywa Arki, która miała być monolitem, zaczyna przeciekać w zastraszającym tempie. Tracenie czterech goli z drużyną środka tabeli pokazało, że organizacja gry obronnej trenera Szwargi przestała funkcjonować.
Październikowe przebłyski i listopadowy rollercoaster
Październik rozpoczął się od ważnego zwycięstwa, które na chwilę poprawiło nastroje. W 11. kolejce Arka pokonała u siebie Cracovię 2:1. Był to mecz walki, w którym gdynianie pokazali charakter. Niestety, radość została brutalnie stłumiona po kolejnej przerwie na kadrę. 18 października Jagiellonia Białystok nie dała szans beniaminkowi, wygrywając pewnie 4:0. To była druga „czwórka” przyjęta w krótkim odstępie czasu. Arka ponownie zaprezentowała się niczym zespół z niższej ligi – wolniejszy, słabszy fizycznie i gorszy taktycznie.
Koniec miesiąca przyniósł jednak kolejne cenne punkty. W 13. serii gier gdynianie ograli u siebie Piasta Gliwice 2:1. Twierdza Gdynia zaczęła powoli się odbudowywać. Niestety, konstrukcja ta została podburzona pod koniec miesiąca. Arka przegrała u siebie z Górnikiem Zabrze 1:2, odpadając z rozgrywek Pucharu Polski na dość wczesnym etapie.
Listopad był miesiącem absolutnych skrajności i wyników, które trudno racjonalnie wytłumaczyć. Rozpoczął się od kolejnego lania – 2 listopada Arka udała się do Zabrza na rewanż ligowy i została upokorzona, przegrywając z Górnikiem aż 5:1. W tamtym momencie wydawało się, że posada trenera wisi na włosku, a zespół jest w rozsypce. I wtedy… stał się cud.

Tydzień później Arkowcy sprawili największą sensację rundy, pokonując u siebie liderującego Lecha Poznań 3:1. Zespół zagrał najlepszy mecz w sezonie, punktując „Kolejorza” szybkimi kontratakami i żelazną konsekwencją. To zwycięstwo dało tlen na przerwę reprezentacyjną i nadzieję na lepsze jutro. Niestety, powrót do ligowej szarzyzny był bolesny. 16. kolejka przyniosła kolejną porażkę – 2:0 na wyjeździe z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza. Arka uległa później u siebie Rakowowi Częstochowa 1:4. Rundę jesienną zakończyła jednak pozytywnie – jednobramkowym zwycięstwem z Motorem Lublin u siebie.
Analiza taktyczna: czy Arkę stać na więcej?
Wartość składu zespołu (wg Transfermarkt) wynosi około 8,1 mln euro. To druga, najniżej wyceniona kadra w Ekstraklasie. Na dzień 7 grudnia podopieczni Szwargi uplasowali się na 11. pozycji w Ekstraklasie, wywalczyli 6 zwycięstw i 3 remisy, a 9 razy ponieśli porażkę. Ich bilans bramkowy to 15:32. Środek tabeli na koniec sezonu byłby wynikiem znacznie ponad stan. Należy jednak pamiętać, że Arka zgromadziła dotychczas 21 punktów, a będące w strefie spadkowej Legia czy Termalica, mają ich na koncie 19. Różnica jest bardzo niewielka i sytuacja w tabeli może zmienić się diametralnie w bardzo szybkim czasie.

Patrząc na wyniki i statystyki, wyłania się obraz drużyny niezbalansowanej. Mimo niezłej postawy w pierwszej odsłonie jest ogromne pole do poprawy.
Arka traci bramki seriami. 32 stracone gole to ogromny powód do niepokoju, więcej straciła ich w lidze jedynie Termalica. Wyniki takie jak 1:5, 0:4 czy 1:4 są niedopuszczalne na poziomie Ekstraklasy. W meczach z czołówką defensywa gdynian pękała jak bańka mydlana. Brak lidera formacji obronnej i błędy w ustawieniu przy stałych fragmentach gry to główne grzechy. W przeciwieństwie do GKS-u Katowice czy Motoru Arka rzadko potrafiła „zabić mecz” i dowieźć wynik 0:0, gdy gra się nie układała,
W meczach „na styku” – z Lechią (0:1), Radomiakiem (1:1) czy Koroną (0:0) – brakowało egzekutora. Arka strzelała gole głównie wtedy, gdy mecz się „otwierał” i rywal zostawiał dużo miejsca (jak z Lechem), ale w ataku pozycyjnym biła głową w mur. Co więcej, Arkowcy zdobyli w Ekstraklasie zaledwie… 15 bramek. To najgorszy wynik spośród wszystkich drużyn w polskiej lidze.
Arka ma też spore wahania formy. Potrafiła ograć Lecha Poznań 3:1, by chwilę później przegrać z Termaliką 0:2. Taka niestabilność jest typowa dla beniaminków, ale w dłuższej perspektywie uniemożliwia budowanie pewności siebie.
Zima czasem prawdy dla Dawida Szwargi
Arka Gdynia kończy rok 2025 w trudnym położeniu. Zgromadzone punkty pozwalają na razie na dryfowanie tuż nad strefą spadkową, ale styl, w jakim zespół przegrywał ostatnie mecze, budzi uzasadniony niepokój. Derbowa porażka z Lechią wciąż tkwi w głowach piłkarzy i kibiców jako moment, w którym można było odskoczyć rywalowi, a skończyło się podaniem mu tlenu. Zima w Gdyni musi być czasem rewolucji – przede wszystkim w grze obronnej oraz w poszukiwaniu skutecznego napastnika. Jeśli Arka nie przestanie tracić średnio 3-4 goli w meczach z silniejszymi rywalami, wiosna będzie jedynie pożegnalnym tournée po stadionach Ekstraklasy.
Dawid Szwarga dostał ogromny kredyt zaufania, wprowadzając Arkę do elity. Jednak jego taktyczne „rakowskie DNA” na razie nie przynosi efektów w Gdyni w starciu z najlepszymi. Zespół nie dominuje poprzez pressing, a co gorsza – przestał być monolitem w defensywie. Wiosna zweryfikuje, czy ten projekt ma solidne fundamenty, czy był budowany na piasku. W Gdyni nikt nie chce powtórki z poprzednich spadków, ale bez konkretnych wzmocnień i zmiany mentalności, Arka jest na najlepszej drodze, by znów stać się pierwszoligowcem albo drzeć o taki rezultat do samego końca rozgrywek.

Fajnie napisane, ale wnioski mylne. Obrona Arki jest całkiem spoko, o ile nie zaczyna grać wysoko. W zasadzie to większość tych tragicznych meczy wynikało nie z samych umiejętności obrońców tylko z wysoko postawionej obrony i jakiegoś braku komunikacji.