fot. Mateusz Kostrzewa | legia.com

Polskie kluby zawiodły. Legia skompromitowała się na Cyprze, Raków przegrał u siebie, a Jagiellonia wymęczyła skromne zwycięstwo z najgorszą drużyną duńskiej Superligi. Jeśli porażka jest matką sukcesu, to oby miała termin porodu na przyszły tydzień

Silkeborg IF 0:1 Jagiellonia Białystok

W czwartek – wśród polskich drużyn walczących o europejskie puchary – jedynie Jaga nie przyniosła nam wstydu. Cieszy fakt, że podopieczni Adriana Siemieńca zdołali zwyciężyć na wyjeździe, jednak powiązany z tym optymizm w polskich mediach jest skrajnie przesadzony.

Już w analizie rywali polskich zespołów podkreślałem, że zwycięstwo Jagiellonii w tym meczu było wręcz jej obowiązkiem. Wygrana to zawsze wygrana, ale wynik powinien być bardziej okazały. Silkeborg IF to średniak duńskiej ekstraklasy – drużyna, która od czterech lat kończy sezon jako najlepsza w grupie spadkowej albo najgorsza w grupie mistrzowskiej. W nowej kampanii jej piłkarze są totalnie pod formą – przegrali wszystkie mecze ligowe i nie zdołali strzelić żadnej bramki! Aby stanąć w szranki z Dumą Podlasia, musieli wcześniej stoczyć ciężki bój z islandzkim Akureyri – zespołem o mniejszej wartości rynkowej niż sam AZ Jackson, którego ostatnio sprowadziła Jagiellonia. Ciężki bój, którego rozstrzygnięcie nastąpiło dopiero w dogrywce. Takiej klasy był to rywal… Niemniej jednak to skromne zwycięstwo było jedynym pozytywnym aspektem czwartkowego wieczoru dla polskiego kibica.

Już na samym początku Jagiellonia popełniała poważne błędy. Gdy w 4. minucie piłkę na prawe skrzydło dostał Gammelby, miał tyle przestrzeni, że przed rozpoczęciem rajdu zdążyłby jeszcze spokojnie zawiązać sznurowadła. Na szczęście po jego strzale dobrze interweniował Abramowicz.

fot. Robert Stępkowski

Gospodarze dominowali, ale to piłkarze z Białegostoku otworzyli wynik. Louka Prip wykonywał rzut rożny, a po jego dośrodkowaniu dobry strzał oddał Bernardo Vital.

Duńczycy nie podkulili jednak ogona. Z czasem skrzętnie wykorzystywali błędy rywali w rozegraniu, by stwarzać groźne sytuacje. Mimo niekorzystnego wyniku, w pierwszej połowie dominowali gospodarze.

Zaraz po przerwie swoją okazję miał Pululu, ale nie zdołał pokonać Nicolai Larsena. Później długo, długo nie działo się nic szczególnie ciekawego. Sporo walki w środkowej strefie boiska, błędy przy rozgrywaniu i niefrasobliwość w konstruowaniu po obu stronach. Przed końcowym gwizdkiem przed świetną szansą stanął Yuki Kobayashi, ale jego próba strzału wyglądała nieco komicznie.

Dobrze, że podopiecznym Adriana Siemieńca udało się dowieźć to zwycięstwo do końca, ale taka gra w starciu z Hajdukiem Split (faworytem dwumeczu z Dinamem Tirana) nie wystarczy.

AEK Larnaka 4:1 Legia Warszawa

Napisać, że Legia zagrała słabo, to nic nie napisać. Na Cyprze stołeczny klub się po prostu skompromitował i mocno skomplikował swoją sytuację przed rewanżem.

Początek zapowiadał się świetnie…

fot. Mateusz Kostrzewa | legia.com

Odblokowany Jean-Pierre Nsame już w 2. minucie meczu wpakował piłkę do bramki. Radość legionistów nie potrwała zbyt długo, gdyż napastnik był na pozycji spalonej i trafienie zostało anulowane. W 16. minucie polski zespół zostawił tyle swobody Pere Ponsowi, że ten poszusował bokiem boiska, by później zejść do środka, ograć Ziółkowskiego i ładnym strzałem pokonać Kacpra Tobiasza.

Piłkarze Iordănescu zdołali na szczęście udzielić szybkiej odpowiedzi. W 18. minucie po wrzutce z rzutu wolnego Bartosza Kapustki – tym razem zgodnie z przepisami –trafił Nsame. Z obrazu gry wyglądało na to, że legioniści zaczynają się rozkręcać. Strzały oddawali Nsame, Kapustka czy Wszołek. Zlatan Alomerović – z przeszłością w Koronie Kielce, Lechii Gdańsk i Jagiellonii Białystok – każdorazowo stawał jednak na wysokości zadania. Piłkarze schodzili do szatni przy wyniku 1:1.

Po zmianie stron gospodarze szybko wyszli na prowadzenie. W 48. minucie Jeremie Gnali znalazł wrzutką – także znanego dobrze z gry w Ekstraklasie i na jej zapleczu – Karola Angielskiego. Polski napastnik oddał taki strzał głową, że bezradny Tobiasz mógł tylko odprowadzić piłkę wzrokiem. Dziesięć minut później, po stałym fragmencie gry, bliski wyrównania był Nsame, ale tym razem uderzył ponad poprzeczką. W ostatnim kwadransie spotkania dominowali Cypryjczycy. W 78. minucie Tobiasz został pokonany po raz trzeci – tym razem za sprawą Yersona Chacona.

Na tle europejskich przeciwników debiutu w barwach Legii doczekał się – sprowadzony za 3 mln euro – Mileta Rajović. Duńczyk potrzebował tylko siedmiu minut po wejściu z ławki, aby umieścić piłkę w siatce. Niestety, była to bramka strzeżona przez Kacpra Tobiasza, czym podwyższył prowadzenie gospodarzy na 4:1. Na szczęście ten gol samobójczy ustalił wynik meczu, bo w doliczonym czasie gry wymiar kary mógł być jeszcze większy. W rewanżu piłkarze Legii będą musieli wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności.

Raków Częstochowa 0:1 Maccabi Haifa

Trudno przejść obojętnie obok faktu, że Izrael – prowadzący brutalną ofensywę w Strefie Gazy, określaną przez wielu jako zbrodnia wojenna lub nawet ludobójstwo – nie został wykluczony ze świata sportu. Ten mecz w ogóle nie powinien się odbyć.

Raków przez większość meczu wyglądał jak gość, którego dziewczyna zaprosiła wieczorem „na film”. Trochę popieścił, pogłaskał, ale po 90 minutach… nie zsunął z niej nawet skarpetki. Nie dość, że w ostatnim czasie podopieczni Marka Papszuna naprawdę męczą oko widza, to jeszcze zaliczyli falstart w dwumeczu z rywalem, który przecież jest w ich zasięgu.

fot. Raków Częstochowa | rakow.com

W pierwszej odsłonie gospodarze dominowali i kontrolowali przebieg gry. Od samego początku meczu dwoili się i troili Erick Otieno oraz Fran Tudor. Ich starania w żaden sposób nie przełożyły się jednak na otwarcie wyniku. Fatalnie wypadł Pieńko, Ameyaw przechodził obok meczu, a Patryk Makuch… no cóż, nie potrafił godnie zastąpić nieobecnego Brunesa. Do gwizdka zwiastującego przerwę wydawało się, że to kwestia czasu i Raków w końcu wyjdzie na prowadzenie.

Po wznowieniu gry widowisko mozolnie zaczęło przybierać na jakości. Bliski otwarcia wyniku w 55. minucie był Oskar Repka. Choć pomocnik dobrze odnalazł się w polu karnym, oddał strzał głową prosto w rękawice Yermakova. Zdawało się, że mimo problemów ze skutecznością Raków ma wszystko pod kontrolą i bramka w końcu padnie. W 60. minucie to jednak ekipa gości wykorzystała swoją szansę. Ethane Azoulay znalazł się w polu karnym Trelowskiego i – choć był odwrócony plecami do bramki – otrzymał sporo swobody od Otieno. Napastnik obrócił się z piłką i pewnie pokonał bramkarza Rakowa.

fot. Raków Częstochowa | rakow.com

Gospodarze próbowali kolejnych zrywów, by doprowadzić do wyrównania. Arsenić przestrzelił, później niezłą próbę zza pola karnego Baratha wypiąstkował Yermakov, a przed końcowym gwizdkiem w dogodnych sytuacjach zawodzili Fadiga i Jesus Diaz.

Tego dnia Medalikom zabrakło nieco lepszej finalizacji stwarzanych okazji i odrobiny szczęścia. Niestety, nawet powrót Marka Papszuna do klubowego dresu nie odczarował złej passy jego zespołu. Polskim kibicom pozostaje mieć nadzieję, że Raków w meczu rewanżowym zaprezentuje się znacznie lepiej.

Wspieraj nas - udostępnij!

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *